Korzystając z wolnej chwili ( dzieciaki buszują na strychu) wrzucam Wam zdjęcia z dzisiejszego spaceru.
To mój pierwszy spacer do kilku tygodni. Choróbsko daje mi w kość okrutnie.Zresztą nawet dziś nie odpuściło sobie. Ale i tak wyjście uważam za udane, bo do tej pory mogłam tylko pozazdrościć mojemu m. tegorocznego grzybobrania.Mieliśmy w tym roku wysyp grzybów. M. wychodził z domu na 2 godziny i wracał z 2 - dziesięcio litowymi wiaderkami grzybów. Tegoroczne zbiory słoikowe i suszone tych rarytasów ,powinny nam starczyć na co najmniej 2-3 lata.
Ci którzy do mnie zaglądają, wiedzą,ze uwielbiam muchomory, zresztą wszystko czerwone i w groszki też.
Mój m. zrozpaczony na spacerze dopytywał się,czy zrobię choć jedno pamiątkowe zdjęcie czemuś innemu niż muchomor?
A tu przygotowania do tego co niebawem...
A na spacer musiałam zabrać ze sobą moją wielką niespodziankę...
od
Anetki, czy nie jest on cudowny. i ma wszystko co prawdziwy mężczyzna powinien mieć, tzn, skarpetki...
ha ,ha turystę polaka na całym świecie poznaję z daleka, po skarpetkach w sandałach rzecz jasna.
A na spacerek ciągną za nami wszystkie nasze zapchlone sierściuchy w sztuk 7. Swoją drogą,tak sobie teraz pomyślałam,że jak nas ktoś spotyka w lesie , to musi mieć niezły ubaw.
Najmłodsze kocię- Jagódka
A tu cała 5 -tka:
No i dla mojego m. bo mi żyć dziś nie da ( a chciałabym pospać) coś na ząb.
Po takie grzyby to na Mazury -kochani!!
Wiele osób nas pyta jak to jest z naszymi kotami?
Czy ze mnie taka kociara?
Powiem,wam szczerze ,że do kotów miałam dość obojętne podejście.
W dzieciństwie zawsze miałam psy,papugi,świnki morskie, raz jedyny kota ( ale wtedy to już mnie w zasadzie prawie w domu nie było). Ale zawsze nie mogłam się przyglądać biernie na krzywdę zwierząt. I tak kiedy przeprowadziliśmy się z Warszawy na Mazury, koty jakoś tak naturalnie ,sukcesywnie zaczęły do nas schodzić. Wszystkie koty są znajdami, ratowanymi w zimę. Pierwszy był Szaruś, którego już z nami nie ma .Po nim z wielkim trudem( przeszło tydzień czasu nie podnosił nawet głowy) odratowaliśmy -Farciarza, który w tym roku stracił oko,o czym Wam pisałam. Akcji ratowania, noc,zima,-15 st.C, brak ogrzewania w samochodzie, szyby zlodowaciałe od środka, my jedziemy 70 km do kliniki weterynaryjnej, ach działo się działo. Potem Jagoda, kolejne uratowane zwierze przed zamarznięciem, która jednego roku okociła się i mamy: Klarę,Szarusia nr 2 ( w tym roku po wypadku samochodowym ma przetrąconą kość miednicy, i ciągnie nogę za sobą), i Rudego ( niestety w te lato zginął). I kolejne : Bella,Jagódka 2,Jeżyk.
Nie jest łatwo, bo o zwierzęta trzeba dbać. Latem szykujemy trociny - zbieramy w worki, suszymy siano, które zimą ocieplają ich kartonowe loże. Bo musieli byście to widzieć. oczywiście nie jestem tak szalona,żeby tę całą gromadkę brać do domu zimą. Szykujemy im kartony z siankiem w kotłowni. Jedne stoją na piecu, jedne na półkach inne na drzewie opałowym. Okienko w kotłowni jest uchylone i koty przez nie mogą sobie wchodzić i wychodzić kiedy dusza zapragnie. A kiedy przychodzi im chęć na pieszczotki, Jagoda sprytnie otwiera wszystkie drzwi i mamy wizytację kotów w domu.
A co do mojego m. Kiedy się poznaliśmy nie przepadał za kotami. Przeganiał je na kilometr. Mówił,ze ładne,ale,jak są daleko od niego. A teraz.. no cóż, po tym ile razy je ratował w środku nocy...
głośno tego nie powie,ale na pewno je lubi.A w sekrecie Wam powiem,że chorego maleńkiego Szarusia brał do siebie na noc do łóżka i w nocy podawał mu zastrzyki i kibicował,mu,żeby się nie poddawał.